Maciej Rysiewicz Maciej Rysiewicz
2711
BLOG

Biegły sądowy Tadeusz Sabat

Maciej Rysiewicz Maciej Rysiewicz Rozmaitości Obserwuj notkę 4

Wieś Masłów Drugi w Górach Świętokrzyskich. Miejscowość położona jest na północny-wschód od Kielc. Do centrum stolicy województwa można dojechać z Masłowa w 20 minut, a zachodnie granice Świętokrzyskiego Parku Narodowego znajdują się nieomal w zasięgu lotu pszczół. Na południu rozpościera się Pasmo Masłowskie z malowniczymi wzniesieniami Wiśniówką, Klonówką, Dąbrówką, Radostową, Wymyśloną i Stróżką a na północy Pasmo Klonowskie z łagodnymi zboczami Barczy i Czosnka. Żadne z nich nie przekracza wysokości 500 m n. p. m. Jak podają źródła rosną tutaj przede wszystkim lasy jodłowo-bukowe, ale i sosna, jawor, lipa i cis. Nieopodal, już w granicach Świętokrzyskiego Parku Narodowego, znajdują się enklawy występowania modrzewia polskiego. W zbiorach Muzeum Przyrodniczo-Leśnego na Świętym Krzyżu zgromadzono 670 roślin naczyniowych występujących na tych terenach. Słowem raj dla pszczół, bo spadzi i nektaru kwiatowego nigdy tutaj nie brakowało.

 
I właśnie w Masłowie Drugim Maria i Wacław Mochoccy 40 lat temu urządzili na swojej rodzinnej działce gospodarstwo pasieczne. Wacław Mochocki od razu na początku swojej pszczelarskiej drogi zapisał się do Kieleckiego Koła Pszczelarzy. Pasieka nie była może duża, w różnych okresach czasu nie przekraczała 30 pni, ale stanowiła dla Marii i Wacława pasję ich życia, której, jak dzisiaj opowiadają, nie są w stanie niczym zastąpić.
 
Pszczoły Mochockich przez blisko czterdzieści lat nikomu nie przeszkadzały, a w Masłowie domostw przybywało. W latach 70. i 80. XX w. do źródełka znajdującego się w granicach działki Marii i Wacława, sąsiedzi przyprowadzali krowy i konie do wodopoju. Nikt nie skarżył się na pożądlenia. I co roku w swoim znojnym trudzie owady zbierały pyłek, nektar i spadź. Maria i Wacław wirowali miód, nie mogąc nacieszyć się pięknem ich boskiego stworzenia. To była wzorowa pasieka, mówią pszczelarze z Kieleckiego Koła Pszczelarzy. Daj Boże więcej takich dookoła, bo przecież wiadomo, że pszczoły znalazły się w tarapatach, nie tylko z powodu warrozy, i na każdą pszczelą rodzinę wszyscy powinniśmy, także i Wysoki (kielecki) Sąd, chuchać i dmuchać, bo stanowi ona zbawienie dla zdegradowanego ekosystemu na tej planecie.
 
Z czasem działka została podzielona na trzy – mniej więcej – równe części. I nie wnikając w zawiłości dziedziczenia, jedna część – lewa (stojąc twarzą do północy), przypadła bratankowi Marii Mochockiej, druga część – prawa, wnuczce siostry pani Marii, a środkowy pas przejęli małżonkowie Mochoccy, chociaż bardzo szybko zapisali ten skrawek ziemi swojemu synowi Zdzisławowi. Pasieka Marii i Wacława pozostała na swoim miejscu. Pszczelarze podjęli kolejny wysiłek. Wybudowali w północnej części działki pracownię pszczelarska, z której także byli bardzo dumni. O ileż łatwiejsze było teraz pszczelarzenie.
 
Sielanka trwała do 2006 roku. Wtedy u Mochockich zjawił się mąż wnuczki siostry pani Marii i zapytał, czy nie mieliby nic przeciwko, gdyby rozpoczął budowę domu. Odpowiedź mogła być tylko jedna. Przecież to było oczywiste. Życie dopomina się o swoje prawa, a poza tym, jak mogliby formułować jakiekolwiek zakazy w tej sprawie. Dom, na parceli obok „pasiecznej” działki Mochockich, został zbudowany w dwa lata i wtedy rozpoczęły się prawdziwe problemy. 19 marca 2008 roku właściciele działek graniczących z działką, na której stała pasieka, złożyli pozew do Sądu Rejonowego w Kielcach przeciwko Marii i Wacławowi Mochockim, żądając „przywrócenie stanu zgodnego z prawem i zaniechanie naruszeń”, co miało oznaczać, że domagają się całkowitego usunięcia pasieki. Uzasadniali, że pszczoły z pasieki Mochockich są bardzo uciążliwe i że w okresie letnim praktycznie uniemożliwiają korzystanie z działek. Powodowie w swoim uzasadnieniu dopuścili się kilku niezgodnych ze stanem faktycznym stwierdzeń, na przykład, że „pszczoły nawet w zimie wchodzą do ich domu” albo, że „pasieka nie jest w żaden sposób zabezpieczona przez właścicieli”, co było oczywistą nieprawdą, gdyż Mochoccy już dawno obsadzili granice swojej działki – z jednej strony rósł szpaler świerków, a z drugiej inne drzewa i krzewy, a wzdłuż wschodniej granicy rozciągnięto siatkę. Ule postawione były wylotkami w kierunku południowym, a do domu jednego z powodów było 15 metrów i dom ten był prawie niewidoczny wiosną i latem z powodu bujnej roślinności porastającej na działce Mochockich. Proces jednak nieuchronnie ruszył.
 
W polskim prawie ustawodawca pozostawił ogromne pole dowolności w sprawach dotyczących posadowienia pasiek, sporów sąsiedzkich na tym tle i arbitrażu. Nigdzie nie zapisano, w jakiej odległości powinna stać pasieka od zabudowań mieszkalnych, dróg, pastwisk, na których wypasane są zwierzęta hodowlane etc. I dlatego sądy w takich sprawach procedują na podstawie art. 144 Kodeksu cywilnego, który brzmi:
 
Właściciel nieruchomości powinien przy wykonywaniu swego prawa powstrzymywać się od działań, które by zakłócały korzystanie z nieruchomości sąsiednich ponad przeciętną miarę, wynikającą ze społeczno-gospodarczego przeznaczenia nieruchomości i stosunków miejscowych.
 
A więc jeśli pszczoły żądlą nieustannie i nie dają żyć sąsiadowi, który na dodatek wykazuje paniczny strach przed owadami albo jest uczulony na pszczeli jad, wtedy sąd może uznać, że pszczoły zakłócają korzystanie z danej nieruchomości „ponad przeciętną miarę”. Jednak dyskusja na takim poziomie ogólności obarczona będzie zawsze wielkim ryzykiem błędu.
 
Powodowie powołali swoich świadków i pozwani powołali swoich świadków. Nie trzeba chyba nikogo przekonywać, że świadkowie powodów zeznawali, że pszczoły żądliły jak oszalałe i właściwie życie stało się dla mieszkańców tej działki i ich gości jednym wielkim koszmarem, pasmem strachu, bólu i zniewolenia. Z domu nie można było wyjść okrągły rok, bo oszalałe owady tylko czyhały na nieszczęśnika, który odważyłby się wychylić nos na światło dzienne. Co tam pożytki na zboczach świętokrzyskich gór, co tam spadź jodłowa, „killer bees” od Mochockich nawet w zimie potrafiły atakować.
Pozwani i ich świadkowie spokojnie przedstawili odmienny obraz wydarzeń, przedkładając dowody naprzeciw insynuacjom. Jak się później okazało bezskutecznie!
 
Na wniosek powodów Wysoki Sąd powołał biegłego w sprawie i jak stwierdził był to biegły spoza listy biegłych, a więc – jak to się mówi w żargonie sądowym – „biegły ad hoc”. Jak do tego doszło, że zgodnie z wolą powodów wyznaczono akurat Tadeusza Sabata, nie wiadomo lub napiszmy, pozostanie tajemnicą Wysokiego Sądu. Dość powiedzieć, że Tadeusz Sabat odcisnął niezatarte piętno na całym przewodzie sądowym. A chyba wszystkie argumenty, których użył zrobiły na Wysokim Sądzie tak piorunujące wrażenie, że uznał je za własne i nakazał zlikwidować pasiekę Marii i Wacława Mochockich w Masłowie Drugim. Biegły Tadeusz Sabat pozostawił po sobie w aktach procesu (sygn. akt C 248/08) dwa dokumenty: opinię wyrażoną na piśmie z dnia 23 czerwca 2010 roku i ustną opinię biegłego zawartą w protokole rozprawy z dnia 9 listopada 2010 roku.
 
Trzeba przyznać, że biegły Tadeusz Sabat zadał sobie bardzo dużo trudu, żeby dowieść, że pasieka Mochockich powinna zostać z Masłowa Drugiego usunięta. Odkurzył w tej sprawie wszystkie argumenty, nie cofając się, jak ma to w zwyczaju (zob. „wstępniaki” pana prezydenta PZP Tadeusza Sabata w czasopiśmie „Pszczelarz Polski”) przed wypowiedzeniem półprawd lub przedstawienia bardzo zniekształconego stanu faktycznego. Biegły Tadeusz Sabat, według jego relacji, odwiedził pasieczysko w Masłowie Drugim trzy razy (chociaż dokładnych dat nie pamiętał, co w tej sytuacji może wzbudzić tylko uśmiech politowania. Jak to, biegły sądowy nie pamięta, kiedy wykonywał czynności procesowe?). Po raz pierwszy był zimą i siłą rzeczy nic nie stwierdził, potem nieszczęśliwie padał deszcz i także niewiele stwierdził, dopiero trzecia wizyta przyniosła niejakie efekty, bo trafił na lotny dzień. Podczas trzeciej wizyty zabrał ze sobą nawet perfumy, żeby stwierdzić, czy pszczoły na pewno wściekną się na niego, kiedy skropi perfumami swoje ciało. Ostatecznie perfum nie użył. Nie…, nie z obawy przed atakiem masłowskich „killer bees”, tylko dlatego, że – cytuję: „zobaczyłem, że pszczoły latają nisko”[1]. Ale dowód został przeprowadzony. Sąd już wie – perfumy i pszczoły to pewne użądlenie. A jak latają nisko, to ani chybi szykują się do ataku. To nie koniec rewelacji ujawnionych Wysokiemu Sądowi przez biegłego Sabata. Wsłuchajmy się w jego słowa (zwróćmy uwagę na tryb przypuszczający):
 
Wiosną na przedmiotowej działce trudno byłoby rozwiesić jakiekolwiek pranie, pościel ponieważ pszczoła w odległości około 25 metrów oczyszcza się, czyli oddaje kał[2].
 
Proszę wybaczyć, ale moja praktyka pszczelarska i literatura przedmiotu nie potwierdzają zeznań biegłego. Polecam hasło „oblot” z „Encyklopedii pszczelarskiej”. Oblot oczyszczający wykonywany jest zawsze w pobliżu ula. Pszczoły „znajdują się blisko wylotka i są skierowane głowami w jego stronę”[3]. To samo dotyczy młodych pszczół, wygryzających się w sezonie z komórek plastra. Tylko pszczoły zbieraczki w sezonie oddają kał podczas zwykłych dalekich lotów, ale żeby na wielką skale brudzić bieliznę rozwieszoną 25 metrów od pasieki…ale Wysoki Sąd już wie, że cynizm i złośliwość pszczół nie znają granic.
 
Wsłuchajmy się dalej w słowa biegłego Sabata:
 
Niebezpieczne mogą być sytuacje gdyby powód chciał mieć więcej trawy i posiał ją mocznikiem to pszczoły przyszłyby bo lubią ciepłą wodę a po moczniku wystąpiłaby rosa[4].
 
Wyrafinowany argument. Jak chcesz uderzyć psa to kij zawsze się znajdzie. I ta podpowiedź, której biegły udziela Wysokiemu Sądowi trafia na podatny grunt i Wysoki Sąd kupuje bez zmrużenia powiek takie brednie. To, że powód kosi trawę kosiarką i nie potrzebuje więcej trawy nie ma żadnego znaczenia – ważne są dywagacje „co by było gdyby”. A tak na marginesie; już widzę te hufce pszczół, które idą (nie lecą) – bo biegły Sabat powiedział „pszczoły przyszłyby” w kierunku działki powoda po ciepłą rosę mocznikową!
Biegły Tadeusz Sabat wyłazi ze skóry, żeby udowodnić, że pszczoły stanowią wielkie zagrożenie dla środowiska, na przykład stwierdza, że „często atakują gołębie na dachu”[5], a w domyśle dla Wysokiego Sądu, skoro pszczoły atakują gołębie, to właściwie mogą atakować wszystko, co się rusza. A oto kolejna przypowieść (o uprawie truskawek) naszego dzielnego biegłego i prezydenta Polskiego Związku Pszczelarskiego (znowu ten nieszczęsny tryb przypuszczający):
 
„Jeżeli mam ogródek i mam truskawki to wiem, że muszę je uprawiać i chodzić tam według zaleceń dla uprawy truskawek. Gdyby pszczoły mi przeszkadzały i mógłbym zbierać te truskawki tylko nocą to byłoby to zakłócenie ponad przeciętną miarę (…)[6].
 
Widać, że biegły zna art. 144 Kodeksu cywilnego, bo używa prawniczej nomenklatury („ponad przeciętną miarę”). Tylko skąd u licha przyszły mu te truskawki do głowy. No, ale trzeba jakoś zobrazować Wysokiemu Sądowi trudy zbioru truskawek na nocnej zmianie. Może Wysoki Sąd też ma w ogródku truskawki?
 
Różne „naukowe dygresje” przychodzą do głowy biegłego Sabata. Na przykład, że człowiek, „który się boi poci się a pszczoły bardzo nie lubią potu”[7]. Przyznacie, że śmiała teoria: przestraszyłeś się pszczoły i od razu pot zalewa ci oczy. Ciekawe, że Wysoki Sąd nie zapytał o źródło naukowe takiego stwierdzenia. Ale Wysoki Sąd, co wynika z protokołu, nie ma żadnych wątpliwości do słowotoku biegłego. I o nic biegłego nie pyta. Ale jak może mieć wątpliwości, gdy słyszy takie oświadczenie:
 
Ja ukończyłem technikum pszczelarskie, byłem biegłym z listy wojewody bielskiego ale obecnie mam zbyt dużo zajęć. W rozprawach jako biegły biorę udział od 1975 roku kiedy to występowałem w swojej sprawie(to jest możliwe chyba tylko przed polskim sądem – przyp. M.R.). Później wielokrotnie występowałem przed Sądem jako biegły. W związku Pszczelarskim jestem od momentu szkoły średniej. Od 12.12.1999 roku pełnię funkcję Prezesa a następnie Prezydenta (zmiana nazwy) Polskiego Związku Pszczelarskiego. Od 04.09.2010 roku pełnię funkcję Prezydenta Europejskiej Organizacji Pszczelarskiej APISLAVIA[8].
 
Klękajcie narody! Pan prezydent w przeszłości jako biegły potrafił występować nawet we własnej sprawie. Dlaczego o tym nie napisali w Księdze Guinessa?
 
Biegły sądowy Tadeusz Sabat, a równocześnie prezydent prawie wszystkich pszczelarskich federacji, w swoich wywodach sądowych wyszukał właściwie wszystkie zagrożenia związane z chowem pszczół. Konie i indyki zagrożone, koszenie trawy kosiarka niemożliwe, machanie rękami, to atak na pszczoły, okresy bezpożytkowe – jak Polska długa i szeroka chowaj się kto może. Ale o zbawiennej roli pszczół w ekosystemie ani słowa. O łagodnych cechach matek hodowlanych, w które pozwani co roku, od wielu lat, zaopatrywali się w Świętokrzyskim Związku Pszczelarzy, m. in. z hodowli Janusza Kasztelewicza, ani słowa. O pożytkach na zboczach Pasm Klonowskiego i Masłowskiego i o tym jak rodzina pszczela zbiera i znosi do gniazda nektar i spadź,  ani słowa.  Drzewostan posadzony przez pszczelarzy Mochockich w granicy ich działki, a oddzielający przestrzeń pasieki od sąsiadujących działek nie wzbudził pozytywnego zainteresowania biegłego. W pewnym momencie biegły Sabat wpadł nawet na pomysł, żeby pasiekę przestawić w inną część działki wylotkami w kierunku północnym, czyli odwrotnie niż było to urządzone przez Mochockich i odwrotnie niż każe teoria i praktyka pszczelarska. Na dowód swoich dywagacji biegły Sabat zaoferował Wysokiemu Sądowi „Kodeks Dobrej Praktyki Produkcyjnej w Pszczelarstwie”, którego zresztą Wysoki Sąd nie poddał już żadnej analizie, bo przecież nie jest to publikacja o jakimkolwiek znaczeniu prawnym dla Wysokiego Sądu.
 
Ostatecznie biegły ad hoc Tadeusz Sabat stwierdził z filozoficznym zadęciem:
 
Nie ma takiej konieczności, żeby pszczoły mieć na swojej działce, bo pszczoła nie zna granic. Działka ta nie nadaje się na hodowlę pszczół[9].
 
Wysoki Sąd przychylił się do opinii biegłego i wyrokiem z dnia 23 listopada 2010 roku nakazał pozwanym Marii Mochockiej i Wacławowi Mochockiemu usunięcie pasieki. Nawet wizja lokalna w pasiece przeprowadzona przez Wysoki Sąd, z udziałem Wysokiego Sądu, podczas której nikt nie został użądlony, nie stała się okolicznością łagodzącą. Apelacja, w której pozwani podnosili dodatkowo, że pasieka trwa w tym miejscu kilkadziesiąt lat i nikomu nie przeszkadzała, nie znalazła uznania w oczach Sądu. To nie ważne, że powód wiedział, decydując się na budowę domu, że na sąsiedniej działce zlokalizowana jest niewielka pasieka. Artykuł 144 Kc nabrał złowieszczego wymiaru.
 
Pszczelarze Maria i Wacław Mochoccy, m. in. na podstawie niespójnych, często rażących brakiem pszczelarskiego profesjonalizmu, ale przede wszystkim skrajnie tendencyjnych oświadczeń i opinii biegłego ad hoc Tadeusza Sabata, absolwenta Technikum Pszczelarskiego w Pszczelej Woli i prezydenta prawie wszystkich federacji pszczelarskich, z ciężkim pszczelarskim sercem jesienią 2011 roku zlikwidowali swoją pasiekę w Masłowie Dużym o blisko 40. letniej tradycji. Skończył się jeden z najpiękniejszych epizodów ich życia. Ale łzy w oczach Marii Mochockiej do dzisiaj nie obeschły. Dlatego 7 grudnia 2011 roku, w dzień św. Ambrożego, patrona pszczelarzy, Maria Mochocka przyjechała wraz z mężem Wacławem do Częstochowy i na Jasnej Górze w sali Ojca Kordeckiego, podczas spotkania pszczelarzy pielgrzymów, odważyła się, wyraźnie i publicznie, powiedzieć prezydentowi PZP Tadeuszowi Sabatowi za jak wielki jej i jej męża ból i krzywdę ponosi on odpowiedzialność. Ten akt bezkompromisowej odwagi spotkał się tylko z arogancką postawą prezydenta PZP wobec Marii Mochockiej. Prezydent Polskiego Związku Pszczelarskiego dowiódł, że dobre maniery nie idą w parze z funkcja, którą pełni. Ale polscy pszczelarze zgromadzeni w sali O. Kordeckiego widzieli wszystko i słyszeli. Mam nadzieję, że także zapamiętali!
 
Na koniec ostatnia refleksja. Tadeusz Sabat jest prezydentem Polskiego Związku Pszczelarskiego i, jak mniemam, zna statut tej organizacji. Przypomnijmy wyjątki z tego aktu:
 
§ 1
1.      Polski Związek Pszczelarski (PZP), zwany dalej Związkiem, jest dobrowolną, niezależną, samorządną, społeczno-zawodową i federacyjną organizacją podmiotów pracujących dla dobra pszczelarstwa, która działa na podstawie ustawy z dnia 8 października 1982 roku o społeczno-zawodowych organizacjach rolników (Dz. U. Nr 32, poz. 217 z późn. zm.).
2.      Związek jest przedstawicielem organizacji członkowskich Związku i członków tych organizacji.

§ 4
1.       Celem Związku jest dążenie do zapewnienia godnych warunków życia i pracy środowisk pszczelarskich.
2.       Zadaniami związku są w szczególności:
     1)     reprezentowanie interesów organizacji członkowskich Związku i członków tych organizacji oraz ochrona ich godności i dobrego imienia,
      3)     rozwój pszczelarstwa jako integralnej części rolnictwa i ochrony środowiska naturalnego,
    
§ 5
1.        Cele i zadania Związku realizowane są, na zasadach określonych w przepisach prawa, między innymi poprzez:
     1)     udzielanie pomocy organizacjom członkowskim Związku i członkom tych organizacji w zakresie organizacyjnym wobec organów Rzeczypospolitej Polskiej i Unii Europejskiej i fachowym z dziedziny pszczelarstwa.
 
Zastanawiam się, poza analizą, karygodnego z etycznego punktu widzenia, postępowania biegłego Tadeusza Sabata przed kieleckim sądem, czy przypadkiem prezydent Sabat nie działał w sytuacji bezspornego konfliktu interesów. Bo przecież jako prezydent PZP jest zobowiązany do:
zapewnienia godnych warunków życia i pracy środowisk pszczelarskich,
 
i do
reprezentowanie interesów (…) członków tych organizacji oraz ochrony ich godności i dobrego imienia,
 
i do
udzielanie pomocy (…) członkom tych organizacji.
 
Należy sobie zadać pytanie, czy prezydent Tadeusz Sabat nie sprzeniewierzył się statutowi Polskiego Związku Pszczelarskiego. Bo tak jak adwokat nie może działać na szkodę swojego klienta, tak prezydent PZP nie może działać na szkodę członka, w tym wypadku Świętokrzyskiego Związku Pszczelarzy w Kielcach, który przecież należy do Polskiego Związku Pszczelarskiego. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że prezydent Tadeusz Sabat nie powinien przyjmować zlecenia wydania opinii biegłego ad hoc w przedmiotowej sprawie i z przyczyn obiektywnych uchylić się od jej wykonania. I gdyby w statucie PZP był zapis o Sądzie Koleżeńskim, to tylko za udział w procesie dotyczącym likwidacji pasieki Mochockich na działce w Masłowie Drugim, prezydent PZP powinien zostać postawiony w stan oskarżenia przed Sądem Koleżeńskim PZP przez członków swojej organizacji. Może właśnie dlatego, niedawno wyrugowano ze statutu PZP dział o Sądzie Koleżeńskim.
 
Napisałem ten artykuł z najwyższym smutkiem. Bo to jest prawdopodobnie kolejne moje wołanie na puszczy. Niestety nikt już nie wróci Marii i Wacławowi Mochockim radości ze wspólnego pszczelarzenia. Jedyna nadzieja, że, jak mówią starzy Polacy, Pan Bóg nierychliwy, ale sprawiedliwy.
 
Na koniec przypomnę nazwiska sędziów Sądu Rejonowego i Odwoławczego w Kielcach, którzy nie zawahali się wydać niesprawiedliwy wyrok w sprawie małej polskiej pasiek. I z niewiadomych pobudek w ogóle nie dali wiary pozwanym i ich świadkom. Oto niezawiśli od sprawiedliwości sędziowie: Beata Kupiec (SSR), Beata Piwko (SSO), Marek Boniecki (SSO), Cezary Klepacz (SSO). Jak ktoś wpisze w wyszukiwarkach internetowych wasze imiona i nazwiska, przynajmniej będzie wiedział, że macie krzywdę pszczelarzy Marii i Wacława Mochockich na sumieniu. I to do końca życia!
 
Jeżów, 22 grudnia 2011 roku


[1] Protokół z rozprawy przed Sądem Rejonowym w Kielcach Wydział I Cywilny z dnia 9 listopada 2010 r. – sygn. akt I C 248/08
[2] j. w.
[3] Encyklopedia pszczelarska, Warszawa 1989, s. 125
[4] Protokół z rozprawy przed Sądem Rejonowym w Kielcach, j.w.
[5] Protokół z rozprawy przed Sądem Rejonowym w Kielcach, j.w.
 
[6] j.w.
[7] j.w.
[8] j.w.
[9] j.w.

Trudne zadanie, raczej niewykonalne!

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości